Wspomnienia mojej mamy
Niniejszym chciałem przedstawić wspomnienia i wojenną tułaczkę mojej mamy.
Wysiedlenie.
W dniu rozpoczęcia wojny w 1939 roku miałam 5 lat. Pamiętam jak do
mojego rodzinnego Cichowa w powiecie tureckim w Wielkopolsce wkroczyli
Niemcy. Przyjechali samochodami , które ustawiono na odcinku, ok. 2
kilometrów. Panika była straszna. Wygląd niemieckich żołnierzy budził w
nas strach i grozę. Następnie pamiętam jak wiosną 1940 roku głośno
mówiło się we wsi o wysiedleniu mieszkańców mojej okolicy. W czerwcu
1940 do naszego domu przyszło 3 żołnierzy niemieckich z karabinami i
kazali nam się szykować do wyjazdu. Taty w tym czasie nie było w domu.
Na drodze przed domami w naszej wsi stały już tzw. „podwody” czyli
furmanki gotowe do wywózki nas. Mama miała około 20 minut na spakowanie
najpotrzebniejszych osobistych rzeczy. Niemcy z karabinami patrzyli na
wszystko co się zabiera. Była panika, mama traciła głowę a ja płakałam.
Cały inwentarz trzeba było zostawić. Rodzice mieli gospodarstwo 9 ha, w
którym były 3 krowy, 2 konie, kilka świń i dużo drobiu. W czasie
pakowania wrócił tata, który był wcześniej na polu i dowiedział się od
okolicznych mieszkańców o naszym wysiedleniu. Mama spakowała pierzynę,
poduszkę, trochę ciepłych ubrań i trochę żywności – chleb, mleko ,jakąś
słoninę i coś tam jeszcze. Wszystkich wysiedlonych
wyprowadzono na drogę pod eskortą żołnierzy niemieckich, było tam już
ponad 12 rodzin, czyli około 1/5 mieszkańców. Załadowano nas na furmanki i
wywieziono do odległego ok. 6 km Kożmina. Tam było dużo znajomych z
naszej rodziny oraz z okolicznych wsi. Wszyscy czekali na dalszą
wywózkę. Czekały również na nas samochody ciężarowe , którymi później
wywieziono nas do obozu w Łodzi.
Łódź
Do Łodzi dotarliśmy późno w nocy. Samochody zatrzymały się gdzieś w
środku miasta . Później pod eskortą żołnierzy kazano nam iść pieszo
około 3 km do obozu. Pamiętam, że raz mama a raz tata nieśli mnie na
rękach. Gdy mama niosła mnie to tata niósł worek = tobołek, który
zabraliśmy z domu. I tak na zmianę. Musiałam także sama iść pieszo.
Doszliśmy w nocy do jakiejś fabryki, gdzie Panie z Czerwonego Krzyża w
białych fartuchach rozdawały nam jedzenie, czyli czarny chleb i czarną
kawę. Byliśmy bardzo głodni. Widok ludzi, którzy już tam byli był
przerażający. Ludzie spali na betonie a nawet na schodach. Nam także
przyszło spać na betonie. Wszędzie było czuć smród i ludzkie wydzieliny.
Słychać było jęki, krzyki i wołane prośby do Boga o pomoc. Zabrana z
domu żywność kończyła się. Czarny chleb, czarna kawa na śniadanie i
kolację a zupa z brukwi na obiad nie wystarczały więc zaczął
doskwierać głód. Z powojennych opowiadań rodziców wiem, że wśród tych
ludzi w obozie byli również Niemcy – antynaziści. Pamiętam także
awantury i burdy jakie były w obozie z powodu braku umywalni czy toalet.
Był jeden „otwór” i każdy załatwiał swoje potrzeby na oczach
pozostałych oczekujących. Widok osób starszych i chorych był
przerażający.
Dalsza podróż.
Później zostaliśmy wywiezieni w wagonach towarowych do tzw. Protektoratu
– do Międzyrzecza Podlaskiego. W Międzyrzeczu Podlaskim po wyjściu z
pociągu czekały na nas furmanki. Ponieważ było nas bardzo dużo ,
dokonano podziału na grupy i rodziny i rozwożono do okolicznych wsi.
Moją rodzinę przydzielono do pobliskiego , ok. 2 km Tuliłowa. Tam
zawieziono nas do gospodarza, gdzie kilka dni spaliśmy w stodole na
sianie. Później sołtys tej wsi przydzielał rodziny do poszczególnych
gospodarzy z tzw. urzędu. U jednego gospodarza każdy mógł mieszkać
najwyżej 1 rok.W sumie do końca wojny mieszkaliśmy u 5 gospodarzy.
Początkowo ludzie byli wobec nas bardzo nieufni . Nie mieliśmy nic do
jedzenia więc utrzymywanie nas było dla nich także problemem. Im także
się nie przelewało. Mama zarabiała na jedzenie pracując w polu u
miejscowych gospodarzy. Gdy brakowało jedzenia to pamiętam jak mama
dawała mi mały koszyczek lub torebkę i wysyłała na tzw. „ żebry” .
Gospodynie widząc małą dziewczynkę żebrzącą, to z litości dawały mi
trochę mąki, chleba, mleka, czasami jajko. Ciężko było zwłaszcza zimą.
Tata został powołany przez Niemców do pracy na kolei w Międzyrzeczu. Za
tę pracę dostawał kartki żywnościowe tzw. „bezukszai” . Za te kartki
otrzymywało się ok. 15 kg chleba na miesiąc na całą rodzinę plus puszka
ok. 1 kg marmolady.
Wraz z mamą i innymi wysiedlonymi kobietami oraz dzieciakami latem
chodziliśmy do okolicznych lasów zbierać jagody i grzyby jako zapasy na
zimę. Po 2 latach pracy na kolei mojego tatę przeniesiono do pracy w
tartaku w Międzyrzeczu. Tam pracował do końca naszego pobytu w
Tuliłowie.
Po pracy w tartaku mój tata dorabiał także u miejscowych gospodarzy.
Pamiętam taki wątek ,gdy tata wrócił po pracy u gospodarza do domu i
szeptem mówił do mamy, że gdy wyrzucał obornik ze stajni to pod jej
podłogą jest przechowywany Żyd. Gdy tata wyrzucał ten obornik Żyd
myślał, że to gospodarz tego domu i zaczął się odzywać do niego z tej
kryjówki. Wiadomo , że za przechowywanie Żydów była kara śmierci dla
całej rodziny. Wyjście z tej kryjówki znajdowało się w obok stojącej
szopie i było przykryte drewnem na opał. Jak długo ten Żyd był tam
przechowywany i czy przeżył,tego nie wiem.
Pamiętam także jak któregoś dnia tata mówił do mamy, że w tartaku chodzą
słuchy, że w pobliżu Tuliłowa są partyzanci i dzisiaj w nocy będą
wysadzać w powietrze tory kolejowe i wagony niemieckie.
Pamiętam jak w innym dniu poszłyśmy z mamą do Międzyrzecza po zakupy,
to widziałam łapankę i rozstrzeliwanie Żydów. Niemcy strzelali do nich
jak do kaczek na polowaniu. W jednym dniu Niemcy rozstrzelali wszystkich
Żydów z Międzyrzeca Podlaskiego i okolic. Nielicznym tylko udało się
uciec. Widziałam tych zabitych Żydów wiezionych na furmankach po ok. 10
osób i wywożonych poza miasto, gdzie potem na okolicznych polach ich
zakopywano.Nieliczni ci co przeżyli,ukrywali się w pobliskich lasach. W
nocy natomiast podchodzili do domów i prosili o coś do jedzenia.
Czasami mama mówiła, że trzeba dzisiaj iść wcześniej spać i zgasić lampy
naftowe bo przyjdą Żydzi po jedzenie. Mama oraz gospodyni uchylały po
cichu okna i wystawiały chleb lub jakieś inne jedzenie za okno. O
której godzinie w nocy byli Żydzi by zabrać to jedzenie tego nikt nie
wie. Ale rano jedzenia nie było , tzn. Żydzi zabrali.
W 1942 roku była bardzo sroga zima i mrozy dochodziły do minus 40
stopni Celsjusza.By nie zmarznąć w dzień i w nocy przykrywaliśmy się
pierzyną i wszystkimi rzeczami osobistymi. Jedynie tata wychodził na
zewnątrz by przynieść drewno na opał. Zapasy drewna robiliśmy już
latem z pobliskiego lasu.
W 1942 roku Niemcy pozwolili nam chodzić do szkoły. Chodziłam tam do klas
od pierwszej do trzeciej, do marca 1945 roku. Na Świadectwie Ukończenia
szkoły było napisane //sehrgut// - bardzo dobry. Mile wspominam swoją
nauczycielkę Panią A. Pałysową, która często zabierała mnie do swojego
domu abym coś ciepłego zjadła. Znała naszą sytuację, byłam jak na swój
wiek słaba i wychudzona. W Międzyrzeczu byłam także w 1943 roku u
Pierwszej Komunii Świętej, oczywiście w pożyczonej sukience.
W lipcu 1944 roku weszły wojska rosyjskie i stacjonowały u nas do
grudnia. U naszego gospodarza stołowali się rosyjscy żołnierze. Był
wśród nich również generał, który miał ze sobą przenośną radiostację i
widziałam jak codziennie wychodził na zewnątrz i łączył się chyba z
Moskwą. Pamiętam jak zachorowałam na zapalenie płuc to tata zaniósł mnie
do rosyjskiego lekarza, który przyjmował w lesie w ziemiance.
Widziałam w tym lesie bardzo dużo rosyjskich żołnierzy i samochodów.
Powrót
W marcu 1945 roku przyszła wiadomość, że nasze rodzinne strony opuścili
Niemcy. Moi rodzice wraz z innymi wysiedlonymi rodzinami postanowili
wrócić na swoją ojcowiznę. Ja zostałam jeszcze ze swoją babcią, gdyż
wtedy jeszcze nie było to nic pewnego. Wracali 3 dni różnymi środkami
transportu: pociągiem, furmankami a nawet pieszo. Po 2 tygodniach wraz z
babcią i pozostałymi wysiedlonymi wynajętą ciężarówką wróciliśmy do
rodzinnej wsi. Po powrocie okazało się, że w czasie naszej nieobecności
zarządzający naszym gospodarstwem Niemiec dołączył jeszcze dwa inne
gospodarstwa, z których ludzi wysiedlono i miał tzw. majątek. Mój tata
po powrocie chcąc być sprawiedliwy podzielił również cały inwentarz po
Niemcu na pozostałe dwie rodziny wysiedlone. Pozostała nam więc jedna
trzecia dobytku z przed wysiedlenia.
We wrześniu 1945 roku poszłam do Szkoły Podstawowej w Brudzewie. Ciężko
mi było, dlatego, że trzeba było chodzić pieszo 3 km a ja po tej
wojennej zawierusze byłam nadal słaba i wychudzona. Pamiętam jak my
małe dzieci w drodze do i ze szkoły oczekiwaliśmy na jakąś furmankę by
zabrać się na podwózkę. W szkole był zamęt, ponieważ do 4 klasy zaczęli
również uczęszczać starsi koledzy i koleżanki, którym wojna przerwała
naukę. W mojej klasie byli tacy co mieli 16 lat, więc trochę się
wstydzili i czasami było śmiesznie. Część z nich zakończyła edukację
już w 5 klasie w wieku 17 lub 18 lat. Ja starałam się jak mogłam , byłam
dobrą uczennicą i ukończyłam 7 kas Szkoły Podstawowej
z wynikiem bardzo dobrym. Rodzice natomiast prowadzili dalej
gospodarstwo rolne. Późniejsze powojenne nasze losy były różne. Część
wysiedlonych wcześniej ludzi pozostała w rodzinnej wsi a część wyjechała
do pracy na ziemie odzyskane lub za granicę. U nas była nadal bieda.
Żeby kupić np. cukier, sól, buty czy jakąś odzież na zimę, mama często
chodziła 10 km. pieszo lub zabierała się z kimś furmanką do miasta
Koła , gdzie we wtorki i piątki był targ. Sprzedawała tam jajka , kury,
śmietanę czy masło. W latach powojennych, w wolnych chwilach spotykaliśmy
się często ze sobą my wysiedleni i wspominaliśmy sobie czasy wojny.
Tak było do początku lat 70 tych. Teraz dobrze wspominam czasy
gierkowskie. Rolnicy zaczęli kupować traktory, maszyny rolnicze, budować
nowe domy a nawet dostawać renty lub emerytury rolnicze. Dzisiaj jestem
szczęśliwą mamą, babcią i prababcią. Z czasów wojny dużo już
zapomniałam. Wszystkie te wiadomości przekazuje teraz synowi ustnie,
który ma to wszystko napisać, uporządkować chronologicznie i przekazać
potomnym aby ocalić od zapomnienia.
Dziękuję.
PS
Gdybym pisał to około 40 lat temu, gdy żyli jeszcze dziadkowie (rodzice mamy),
to tych wiadomości może by było 10 razy więcej. Teraz są to wyrywkowe i cząstkowe
wspomnienia. Psychologiczna bariera u mamy jest bardzo duża. Po wstępnym przeczytaniu
mama nie godziła się na podawanie niektórych wiadomości , mówiąc "tego o
Żydach nie pisz, bo jeszcze będę miała problemy" , "tego Niemcach też
nie pisz, bo mi dodatek kombatancki do emerytury zabiorą", itd. Jak
mogłem tak to ułożyłem i napisałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz